Lubię, gdy w dniu wesela się dzieje! Tak było w dniu ślubu Kaliny i Wojtka. Przygotowania w ich mieszkaniu, ślub we wrocławskim Urzędzie Stanu Cywilnego a wesele....w Dolinie Baryczy! To było pierwszego dnia, a drugiego...?Ale zacznijmy od początku!
Kalina i Wojtek to para, która sporo podróżuje. W wielu miejscach ich domu można zobaczyć nietypowe pamiątki albo piękne fotografie przez nich wykonane. W swoje podróże zabierają rzeczy-talizmany, a przy pakowaniu często towarzyszą im...ich koty, które odegrały nie małą rolę podczas przygotowań. W domu panowała luźna atmosfera, oboje ubierali się w tej samej przestrzeni. Towarzyszyło im dwoje świadków – najlepszych przyjaciół - Wojtek
i Jarek.
Miałam wrażenie, że cały ten dzień przepełniał ich niesamowitą radością i spokojem. Do urzędu wychodzili na luzie i bez przesadnych wielkich gestów.
Kilkakrotnie zdarzało mi się fotografować śluby w USC we Wrocławiu, ale po raz pierwszy miałam okazję być na uroczystości, którą prowadził sam prezydent miasta – pan Jacek Sutryk. Nie wiem czy to z powodu jego obecności, ale ślub, który zazwyczaj trwa 10-15 u Kaliny i Wojtka wydłużył się i to znacznie! Niestety, pan Prezydent nie wziął ze sobą swojego pomocnika – kota Wrocka – ale i tak czuło się wyjątkowość tej uroczystości. Młodzi dostali nawet od Prezydenta prezent! Cały ślub pełen był dobrej energii, a pojawiający się stres szybko znikał.
Pełni pozytywnego nastawienia ruszyliśmy w stronę stawów milickich, oddalonych od Wrocławia o ok. 60 km. Wesele, a właściwie przyjęcie weselne było w bardzo kameralnym gronie. Skutki pandemii i wciąż czyhające widmo zakażeń i ograniczania wielkich spotkań, dawało o sobie znać.
Dzięki temu jednak, wiele wesel było w o wiele swobodniejszej atmosferze niż podczas klasycznych imprez tego typu. Mogliśmy z Młodymi po obiedzie podjechać nad stawy milickie i zrobić kilka dodatkowych ujęć. Nawet gdy złapał nas mrok, udało nam się wyczarować kilka wspaniałych fotografii.
Przyjęcie odbywało się w niewielkiej restauracji "Ptasia Osada", na terenie której było kilka domków. Zarówno samo miejsce, jak i menu weselne zrobiło na mnie duże wrażenie. Do Wrocławia wracałam po 22, wiedząc, że impreza weselna Kaliny i Wojtka właśnie się rozkręca.
Jednak to nie było nasze ostatnie ślubne spotkanie, ponieważ nazajutrz odbył się kameralny ślub kościelny mojej sierpniowej Młodej Pary. Kalina zachwyciła w sukience a la Marilyn Monroe koloru butelkowej zieleni. Uwierzcie mi, nawet ksiądz był pod wrażeniem!
Miejsce pleneru wybrali sami. Przyznam, że nigdy nie byłam w Ścinawce Górnej, w XVI-wiecznym Zamku Sarny. Pojechaliśmy tam, gdy świat pełen był jesiennych barw, a drzewa mieniły się złotem. Podczas 1,5-godzinnej podróży Kalina i Wojtek sporo opowiadali o tym miejscu, pierwszym zachwycie gdy je zobaczyli. Przytaczali również jego ciekawą historię. Zamek nie jest jeszcze odrestaurowany, ale można go zwiedzać. Opuszczone wielkie sale, ogromne okna i kręte schody pobudzają wyobraźnię. Na mnie największe wrażanie zrobiła kaplica św. Jana Nepomucena z malowidłem z 1738 roku. Przepiękne miejsce, które daje ogrom możliwości fotograficznych, również ze względu na wpadające przez okna światło. Po intensywnej sesji skusiliśmy się na obiad w restauracji Sali Kolumnowej. Na jedzenie troszkę się czekało, ale można było w tym czasie zobaczyć egzemplarz „Ksiąg Jakubowych” z autografem Olgi Tokarczuk, która często zagląda do Zamku Sarny.