“Czy to lato oszalało?” – pomyślałam, gdy na kolejnym przystanku znowu do autobusu wleciała fala lipcowego upału. Jechałam do Magdy, Michała i Helenki, by wraz z Nimi wybrać się na umówiony leśny plener ślubny.
Na rozgrzewkę zrobiliśmy kilka zdjęć, wykorzystując pole kukurydzy i łąkę pełną kwiatów, które znajdują się tuż pod Ich domem. Mieliśmy dużo frajdy, ale chyba najwięcej Helenka, gdy znikaliśmy w gąszczu rosnącej wszędzie kukurydzy. Spaleni słońcem, które dawało się we znaki nie tylko mnie, ruszyliśmy do lasu.
Im głębiej wchodziłam w las, tym byłam pewniejsza, że już kiedyś tutaj byłam. Niby trawa nieco wyższa, belek drewna już nie ma tam, gdzie były, ale wiedziałam, że to tutaj robiłam leśny plener ślubny Oli i Witkowi prawie rok temu. To było dla mnie ciekawe wyzwanie – ponownie zmierzyć się z tą samą przestrzenią. Chociaż czy w przypadku ciągle żywego i nieustannie zmieniającego się lasu, można mówić o tej samej przestrzeni? Pojawiły się we mnie też pytania odnośnie tego, czy zdjęcia Nowożeńców nie będą zbyt podobne do tych, które zrobiłam prawie rok temu.
Jednak Magda i Michał wymarzyli sobie leśny plener ślubny. Chciałam jak najlepiej wykorzystać zarówno znajome, jak i całkiem nowe miejsca, które ukształtowały się przez te miesiące. Zadziwiające w lesie jest to, jak bardzo może być inspirujący. Ktoś powie: “ot, to tylko drzewa”. Ale dla mnie zawsze jest to czyjś las, wypełniony gośćmi, którzy przez chwilę stają się integralną i naturalną jego częścią. Tym razem był on Magdy, Michała i Helenki.
Gdy patrzę na efekty tej sesji i porównuję je do zdjęć Oli i Witka, czuję jakbym była w zupełnie innej leśnej przestrzeni. To cudowne doświadczenie pokazuje mi, że fotografia to nie tyle miejsce, co ludzie i ich energia, którą wypełniają przestrzeń. Chyba będę musiała swoją teorię podeprzeć jeszcze jedną sesją w tym miejscu…
Zobacz także: